Woda
Szedł już szósty dzień. Mijał po drodze miasteczka i wioski, złote pola, kwieciste łąki, gęste lasy pełne grzybów i malin. Teren robił się coraz bardziej pagórkowaty i coraz trudniej było mu pokonywać niewielkie przecież, ale dla strudzonego, niemłodego już wędrowca, dające się we znaki wzniesienia. Wysiłek wynagradzały mu jednak coraz piękniejsze i coraz bardziej urozmaicone widoki.
Z domu wziął niewielki zapas chleba, bo nie chciał dużo dźwigać, a poza tym taki już był, że wierzył w ludzką dobroć, serdeczność i gotowość do udzielania pomocy. Wierzył, że swoi ludzie nie dadzą mu zginąć z głodu. Tym bardziej, że szedł do Niej. Do Matki Kalwaryjskiej, tak przez okoliczny lud ukochanej, czczonej, obdarowywanej wotami za cuda i opiekę. Nie na darmo mówiło się, że Matka Boska czuwa i nawet wtedy, gdy gdzie indziej burze i nawałnice czynią tyle szkody, Jej cudowna, Boska dłoń rozgania groźne chmury i chroni kraj, jak okiem sięgnąć.
Był sierpień, miesiąc Maryi Kalwaryjskiej. Słońce mocno przypiekało, na drogach co i rusz wzbijały się tumany kurzu. Czuł trochę głód, bo od wczorajszego południa nic nie miał w ustach. Najbardziej jednak dokuczało mu pragnienie. W okolicy nie było jednak żadnego strumyka.
Wszedł do wsi. Była położona na rozległym wzgórzu. Stało tu kilkadziesiąt wieśniaczych chat, jeszcze ubogich, ale z widokami na przyszłość. Dogodne położenie przy królewskim trakcie i w bliskości Krakowa, Skawiny i Kalwarii zapowiadało szybki rozwój. Przy drodze, żegnając się nabożnie, mijał świeżo przystrojone kolorowymi wstążeczkami i polnymi kwiatami kapliczki, pomyślał więc, że tu pewnością drzwi szeroko otwarte dla pielgrzymów.
Zapukał do pierwszej chaty, z której wyłoniła się słusznych kształtów gospodyni z rękami ubielonymi mąką.
-Pochwalony Jezus Chrystus.
– Na wieki – odburknęła, mierząc pielgrzyma wzrokiem. – Za czym chodzicie? Jak za kątem w izbie u mnie, to go tu nie znajdziecie.
– Gospodyni, poratujcież strudzonego wędrowca kwaterką zimnej wody. Gorąc taki, a pić się wielce chce.
– Nie mam wody! Wszystkom wlała do ciasta. Musiałabym iść do studni, a przecie ciasto na święto zarobione, ręce mam całe z mąki. Idźcie hań, do …… oni bogaci, to wam dadzą.
W następnej chacie przywitał go staruszek.
– Dziadku, a dajcież trochę wody!
– Co? Jakie kłody?
– Nie kłody tylko wody.
– Wody? U nas nie ma rzeki…
– Ale…
– Mówcież głośniej, bom trochę przygłuchy.
– Wo –dy bym się na-pił!
– A… wody to ni mom. Cało rodzina przy żniwach, to i wzieni wodę ze sobą.
– To ostańcie z Bogiem.
– Hę?
Tych ostatnich słów wędrowiec już nie słyszał. Kilka domostw dalej stała nowo wybudowana chata. Pomyślał, że może tu dadzą mu pić.
W drzwiach pojawiła się młoda dziewczyna z maleńkim dzieckiem na ręku.
– Dopiero co dzieckom powiła. Jakże je zostawię samo, dyć ciągle płacze i matczynej piersi szuka.
Na koniec głodnego i spragnionego pielgrzyma dopadły wałęsające się po wsi psy. Obszczekały go, a któryś nawet próbował zatopić ostre zęby w jego chudych nogach obleczonych w liche spodnie.
Wtedy obrócił się w stronę wsi i rzekł:
-Skoroście wy tacy, to i ja wam powiem, co w zamian otrzymacie. Pożałowaliście mi wody, to i ta ziemia wam jej pożałuje. Będziecie kopać studnie, a woda będzie z nich uciekać, będziecie czekać deszczu jak kania dżdżu i wyglądać chmur, ale one wam go poskąpią. A że nie dbacie o życie wieczne, dobre uczynki czyniąc, wody pod dostatkiem mieć będziecie dopiero po śmierci… Ho,ho, ale wtedy nie będzie ona upragnioną, tylko udręką. Trumny wasze kłaść będą w bagnisko i choćby jak próbowali je osuszać, będziecie spoczywać w mokrym.
To mówiąc, skierował się w stronę Grabia. Nie uszedł nawet kilku kroków, gdy na drodze minął go zdyszany chłopczyk. W jednej ręce trzymał zawiniątko w białym płótnie, w drugiej dzbanek. Widać było, że pełny, bo dzieciak, mimo biegu, trzymał go bardzo ostrożnie. Chłopiec zrobił jeszcze kilka kroków, zatrzymał się, obejrzał i zawrócił. Podszedł do wędrowca i spytał:
– Nie chce Wam się pić? Gorąco dziś takie, a wy pewnikiem w długą drogę się wybraliście, bo widzę, żeście nietutejsi.
Wędrowiec wypił kilka łyków. Skosztował też chleba, który malec niósł w zawiniątku.
– Skąd się wziąłeś na tym odludziu?
– Mama kazali mi przynieść im jedzenie do żniwa. Trochę się zagapiłem, strugając figurki z lipy, to teraz muszę gnać!
– To leć, leć! A niech ci Bóg błogosławi!
Pielgrzym, przytknąwszy dłoń do czoła, by nie raziło go słońce, popatrzył jeszcze na oddalającego się chłopca, a potem żal mu się zrobiło, że tak surowo ocenił mieszkańców. „Jest dla nich nadzieja, skoro mają takie dobre dzieci – pomyślał. Skoro starsi odmówili, a ten malec podzielił się ze mną, niech się męczą bez wody za życia, a w wodzie po śmierci, ale niech ich wieś słynie z najlepszego w okolicy chleba.”
opracowanie Renata Bysina